~~Mai~~ - 2010-07-01 17:56:53

Po trzecim rozdziale bez komentarza dałam sobie z nim spokój





1.Przybysz

Wakacje dobiegły końca i wszystkich w Stratford w Kanadzie czeka kolejny rok nauki w swoich ukochanych szkołach. Większość moich kumpli już dawno wyszła z domu wyszykowana żeby zdążyć na 9:00 na apel z okazji rozpoczęcia nowego roku. Ale nie ja.
- Cassidy! - krzyknęła moja rozzłoszczona mama – Bo się w końcu spóźnisz! Przez ciebie nie zdążę do pracy! Zaraz będziesz szła na piechotę!
- Już prawie jestem gotowa – krzyknęłam zbiegając na dół próbując wcisnąć się w mój czarny sweter.
Nie dziwiłam się jej, bo istotnie było już bardzo późno. Zerknęłam na zegarek. O cholera. Pośpiesznie założyłam buty i wybiegłam z domu. Mama czekała już na mnie w samochodzie starając się jakoś opanować gniew. Miałyśmy dwie minuty na dojechanie do szkoły co oznaczało, że dojechanie do niej na czas graniczyło z cudem. Wszystko było by dobrze gdyby dyrektor szkoły pan Williams nie był tak przesadnie punktualny.
Kiedy dojechałyśmy na miejsce wyleciałam z samochodu gnając jak strzała wypuszczona z procy przez zawodowego łucznika. Kiedy przekroczyłam próg szkoły już słychać było początki przemowy naszego dyrektora. Wleciałam na salę a wszystkie oczy skierowały się na mnie. Szybko namierzyłam blond czuprynę mojej kumpeli Alexis. Jej jasnobrązowe oczy już zdążyły mnie namierzyć i pomachała do mnie, żeby mnie do siebie zawołać. Zajęłam szybko miejsce obok niej i udawałam, że nic się nie stało, że wcale nie weszłam w słowo denerwującemu się na mnie dyrowi, i że cała szkoła nie gadała teraz o tym jak to znowu się spóźniłam.
Jeżeli chodzi o takie wpadanie na ostatnią chwilę miałam już w tym małe doświadczenie. Spóźniłam się na rozpoczęcie roku w pierwszej klasie i na zakończenie zresztą też. Więc nic nie zdziwiło nikogo, nawet się chyba domyślali, że słynna spóźnialska Cassidy Rose znowu wpadnie jak oszalała pięć minut po rozpoczęciu apelu.
Gwar ucichł a dyrektor szczęśliwy, że znowu widzi wszystkich w komplecie rozejrzał się, poczekał chwilkę, aż ucichną ostatnie już szepty i zaczął swą przemowę.
- Drodzy uczniowie! – złapał oddech lekko wzdychając – Czeka was kolejny rok pełen niespodzianek i nowych wyzwań.
- Wow – rozległa się oznaka podziwu wśród tłumu
Dyrektor zmarszczył czoło spoglądając na uczniów, po czym zaczął kontynuować przemowę.
- Bla bla bla kochani bla bla bla moi drodzy – zaczęłam naśladować dyrektora a Lexi o mało co ze śmiechu nie spadła z krzesła – bla bla bla życzę Wam udanego nowego roku i jak najlepszych stopni. Dziękuję! - ukłoniłam się z ręką na piersi po czym nagle zaczęłam udawać poważną.
Lexi cały czas chichotała ale już po chwili tak jak ja stała się na chwilę „poważna” i starała się stworzyć pozory, że jednak słuchała.
-...życzę Wam udanego nowego roku i jak najlepszych stopni. Dziękuję! - dokończył dr. Williams.
Wszyscy uczniowie ruszyli do drzwi wyjściowych sali gimnastycznej i pognali jak najszybciej na zewnątrz szkoły, żeby podzielić się swymi wrażeniami z wakacji i załatwić parę szkolnych formalności.
Jak co roku razem z Alexis poszłyśmy do naszej ulubionej kawiarni „Sweetness”, żeby w pewnym sensie uczcić początek roku, ale tak naprawdę utopić smutki po zakończeniu wakacji w chłodnym pucharku czekoladowego szeika z bitą śmietaną. Ponieważ ja i Lexi Fox znałyśmy się już dobre 14 lat (czyli prawie całe nasze życie), praktycznie od małego razem z naszymi rodzicami przychodziłyśmy tu co najmniej raz w miesiącu. Podawali tu najlepsze na świecie pucharki lodowe z bitą śmietaną i kawałkami gorzkiej czekolady z wisienką na czubku. Poza tym było tu bardzo przytulnie. W ciągu wakacji chodziłyśmy tu praktycznie codziennie przez to, że dorabiał sobie tu jako kelner bardzo przystojny chłopak, któremu jak to określiła mi Lexi „nie mogła się oprzeć”. Nie dziwiłam jej się, ale po każdym wypadzie przez najbliższe dwie godziny biegałyśmy po parku, żeby zrzucić tą masę kalorii, które zdążyłyśmy w siebie wepchnąć. Jak ja bym się w szkole pokazała z tak ogromną nadwagą? Bardzo podoba mi się moja figura i nie mam zamiaru jej zmieniać nawet ze względu na ciacho, które wpadło w oko mojej najlepszej przyjaciółce.
Kiedy obgadałyśmy już wszytko co obgadać się dało i doszłyśmy do wniosku, że chyba należałoby wracać zaczęłyśmy iść w stronę mojego domu. Ja rozmyślając nad tym jakie nowe przepisy BHP przyjdzie mi jutro poznać, a Lexi trochę przybita, że nie zobaczy już swojego kelnera- przystojniaka. Ponieważ mieszkałyśmy naprzeciwko siebie nie było problemem dla rodziców mojej koleżanki, że trochę się u mnie dziś zasiedzi, jak to miała w zwyczaju. Moi rodzice byli przyzwyczajeni już do jej obecności i traktowali ją jak członka swojej rodziny, tak samo czuła się też ona. Ja u niej traktowana byłam w identyczny sposób.
Główną zaletą przesiadywania u mnie było to, że mój dach był wyjątkowo płaski i można było na niego wyjść przez okno mojego pokoju. Miałyśmy tam wszystko począwszy od kilku paczek chipsów a skończywszy na leżakach. Na stoliku który tam przytargałyśmy postawiłyśmy sobie ogromny napój, który zdążyłyśmy kupić po drodze i paczkę czekoladowych ciasteczek. Starałyśmy się jak najlepiej wykorzystać te ostatnie chwile wolności, dlatego zaopatrzenie się we wszystkie nasze ulubione smakołyki było wręcz konieczne. Miałyśmy na tyle dobrze, że z mojego dachu było widać wszystko co dzieje się za domem i przed domem, więc kiedy mama Lexi od czasu do czasu postanowiła uwolnić sąsiadkę od swojej córki, widziałyśmy czy bardzo jest wkurzona, że jej pociecha o 23:00 jeszcze siedzi u kumpeli. Usiadłyśmy więc na naszych leżakach, otworzyłyśmy chipsy i ciastka i zaczęłyśmy delektować się ostatnimi pozostawionymi nam chwilami bez szkoły.
W pewnym momencie Alexis poderwała się na równe nogi i zaczęła wydzierać się jak stuknięta śpiewając wymyślaną na biegu piosenkę. Nie powiem, ma bardzo ładny głos, ale tego jazgotu wyrzucanego przez nią żelu i pretensji do życia i losu nie mogłam znieść. Zatkałam sobie uszy, ciągnęłam ją za spódnicę, krzyczałam żeby przestała, ale ona tylko się śmiała i wyła dalej. Myślałam, że zaraz pęknę i zacznę się tarzać ze śmiechu.
- Uspokój się wariatko! - krzyknęłam starając się przedrzeć przez jej „śpiew” - Jeszcze ktoś cię usłyszy i pomyśli, że kogoś zarzynamy.
- Właśnie o to mi chodzi – zaśmiała się i zaczęła wydzierać się jeszcze głośniej
Nagle przed naszymi oczami przemknęła taksówką i zatrzymała się tuż przed domem sąsiadów. Trochę nas to zdziwiło bo rzadko się zdarzało, żeby w volvo Crawfordów nie było paliwa, i żeby zdecydowali się zostawić swój ukochany samochód i wybrać bardziej przyziemny środek transportu taki jak ten który właśnie podjechał pod ich dom. Spojrzałyśmy po sobie a potem znów na samochód. Nie mogli to być goście, bo ci zdążyli odjechać od nich zaledwie dwa dni temu i wątpię, żeby w tak szybkim tempie zdołali doprowadzić swój sporawy dom do normalnego stanu. Kierowca wysiadł z samochodu, otworzył bagażnik i wyjął z niego dwie duże walizki i podał je komuś kto właśnie wysiadł w wozu. Słychać było podekscytowanie Crawfordów, jak gdyby otrzymali właśnie ogromny spadek po zmarłej ciotce z Ameryki. Nie zdążyłyśmy się nawet wychylić na tyle, aby cokolwiek zobaczyć, kiedy drzwi ich domu zamknęły się z delikatnym skrzypnięciem. Dziwne. Sądząc po minie Lexi była tak samo zaskoczona tym faktem co ja.
- Może zgubili bagaże na lotnisku – powiedziała Lexi spoglądając na mnie – i teraz je im przysłali?
- O ile się nie mylę zgubione bagaże wysyłają pocztą – odpowiedziałam jej w zamyśleniu. – A poza tym czy gdyby to nawet o to chodziło to czy aż tak by się cieszyli?
Przez chwilę się nie odzywała. W oknie ich domu, które znajdowało się naprzeciwko okna mojego pokoju rozbłysło światło. Ponieważ na dworze było już dość ciemno wyglądało to trochę jak teatrzyk cieni. Bez większego problemu rozpoznałam Crawforda i jego żonę, ale stojącej obok nich postaci nie mogłam skojarzyć, mimo że znałam wszystkich członków ich rodziny. Chłopak był wyższy od pana domu, miał może jakieś 180 cm wzrostu. Zauważyłam także, że do cherlawych patykowatych chudzielców, których najczęściej spotykało się w ich rodzinie raczej nie należy. Był on bardzo dobrze zbudowany, a stojąc obok chudego Crawforda wyglądał jak zawodowy koszykarz obok jednego z naszych szkolnych kujonów. Z tego jak dobrze znałam Lexi można było wywnioskować, że akurat w tej chwili myśli o tym, że nareszcie w okolicy pojawiło się jakieś nowe ciacho.
- Może postanowili wynająć pokój jakiemuś studentowi? - powiedziała Lexi przerywając ciszę
- Gdyby nawet, to wiedziałabym o tym już wcześniej, bo przecież panie Crawford już dawno powiedziałaby o tym mojej mamie – na chwilę znów zapadła cisza, bo zaczęłyśmy się nad tym zastanawiać
- Może przygarnęli jakiegoś wyrośniętego dzieciaka – powiedziała i cicho się zaśmiała, jednak brzmiało to tak jakby naprawdę była pewna, że może tak być.
Istotnie. Crawfordowie kiedyś wspominali coś o adopcji ponieważ Petunia Crawford nie mogła zajść w ciążę. Ale wątpię, że adoptowali by już prawie dorosłego chłopaka. To nielogiczne. Spojrzałam na Lexi, aby upewnić się czy sama wierzy w to co mówi. Minę miała poważną, co było u niej prawdziwą rzadkością.
- Ty chyba nie mówisz serio – cały czas patrzyłam jej w oczy. Nawet się nie uśmiechnęła
- Jak najbardziej serio – była taka przekonana swego – przecież niedawno wspominali coś o adopcji.
- Z pewnością adoptowali by kolesia, który może być w naszym wieku, a może nawet starszy – zadrwiłam. – No weź się zastanów nad tym co mówisz.
Weszłam przez okno do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Moja kumpelka po chwili zrobiła to samo.
- A jeżeli mówię prawdę?
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Chyba te lody które dziś zjadła jej trochę zaszkodziły.
- A jeśli to psychopata, który wynajął u nich pokój bo obserwował nas wcześniej i doszedł do wniosku, że idealnie nadamy się na jego kolejne ofiary? - ciągnęła – Albo jakiś napalony gościu, który lubi po podglądać sobie nastolatki przez okno?
- Uspokój cię Lexi – przez chwilę zastanowiłam się nad tym co powiedziała. - A jeżeli masz rację? - w moich oczach pojawiło się przerażenie.
- Ja tylko rzucałam takie luźne myśli. Chyba nie wierzysz, że może tak być?
Spojrzała na mnie i po chwili wybuchła śmiechem. Ja naprawdę przejęłam się tym co powiedziała. Tyle się oglądało różnych filmów i słyszało w wiadomościach, że nie wiedziałam już co mam o tym wszystkim myśleć. Swoimi wielkimi jak talerze oczami wpatrywałam się w okno sąsiadów. Nie miałam zielonego pojęcia kogo za nim widzę, ale byłam pewna jednego, że niedługo się tego dowiem, w najmniej oczekiwanej sytuacji.
Wzdrygnęłam się bo ktoś zapukał do drzwi.
- Lexi, twoja mama zaczyna się dopytywać, czy przypadkiem nie zgubiłaś się gdzieś w krętych korytarzach naszego domu – powiedziała moja mama uchylając delikatnie drzwi.
- No to hej – powiedziała Alexis wychodząc z mojego pokoju.
Położyłam się na łóżku i gapiłam w sufit. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakakolwiek sprawa Crawfordów tak mnie zainteresowała. Może to dlatego że wcześniej nakręciła mnie tak Lexi. Ta to naprawdę jak coś czasem palnie to...Uch. Po co ja się w ogulę tym tak przejmuję? Przecież to nie moja sprawa. A może jednak moja, bo najwyraźniej pokój tego kogoś będzie znajdował się naprzeciwko mojego. Chyba mam prawo wiedzieć kto koło mnie mieszka? Prawda? Teraz to już niczego nie byłam pewna. Nie byłam nawet pewna czy w ogóle mam jakieś prawa.
Jutro mam wstać wcześnie więc należałoby iść spać. Podreptałam szybko do łazienki przemyłam twarz, wzięłam prysznic i wskoczyłam w moją piżamkę. Położyłam się i zgasiłam lampkę. Zamknęłam oczy i czekałam aż odpłynę. Bez skutku. Nie mogłam przestać myśleć.     Zaczęłam nagle doszukiwać się głębszego sensu tego co mówiła Lexi, ale co wcześniej wydawało mi się głupotą. Może oni naprawdę postanowili adoptować starsze dziecko? Tylko dlaczego? Większość ludzi zazwyczaj adoptowała małe dzieci. Wiedziałam, że Crawfordowie są dziwni, ale chyba nie do tego stopnia. Leżałam jeszcze jakieś pół godziny, aż w końcu udało mi się zasnąć. Jednak wolałam już to co działo się na jawie. Śniło mi się czarne okno, ogromne czarne okno i ja stojąca naprzeciwko. Dookoła było ciemno. Nie słyszałam nic prócz własnego serca, które waliło jak młot. Nie czułam wiatru, ani żadnego zapachu. Tylko ja, okno i moje walące jak oszalałe serce.


2.Nowy

Na moje szczęście z samego rana obudziła mnie krzątająca się po domu mama. Wstałam i podreptałam do łazienki. Zdążyłam się ubrać kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Wychyliłam się lekko, żeby zobaczyć kto to. Mogłam się domyślić.
- Hej Lexi – krzyknęłam na powitanie.
- Czyżbyś miała znowu zamiar spóźnić się na lekcje – zadrwiła.
Zbiegłam na dół i złapałam słodką bułkę, która leżała na stole w kuchni. Wyszłam z moją koleżanką na dwór i razem powędrowałyśmy do szkoły.
- Idziemy na wagary!? – zasugerowała Lexi z szerokim uśmiechem.
- Chyba żartujesz – zaśmiałam się – pierwszego dnia szkoły? Ty to naprawdę masz pomysły.
Nie powiem, że ta propozycja nie była kusząca. Za jakiś miesiąc przed testem z matmy pewnie bym się na nią złapała, a że matmę miałam na pierwszej godzinie lekcyjnej mogłabym powiedzieć, że zaspałam albo, że miałam mały kłopot z dojazdem. Nasz nauczyciel pewnie by to kupił, ale pierwszego dnia wolałam nie ryzykować. Przecież nie zrobi nam na wstępie kartkówki.
- Wyjmujemy karteczki – powiedział matematyk pan Wentz kiedy tylko zdążyliśmy wejść do klasy.
Przerażenie w oczach wszystkich uczniów trochę go rozbawiło.
- Chyba nie sądziliście, że jestem takim tyranem, żeby zrobić wam sprawdzian na pierwszej lekcji po wakacjach?
Cała klasa odetchnęła z ulgą. Jeszcze nie zdążyliśmy usiąść w ławkach a on wyskakuje z czymś takim. Miałam ochotę wybiec z klasy, albo odruchowo krzyknąć „Chcę zgłosić nieprzygotowanie”. Nie zrobiłam tego jednak, bo całkiem mnie zatkało. Żałowałam tylko, że się nie urwałam. Usiadłam w mojej trzeciej ławce pod oknem, którą tak uwielbiałam bo nauczyciel pytając zawsze o mnie zapominał, ze względu na kujonke siedzącą przede mną, i zaczęłam rozglądać się po klasie z kim z moich znajomych przyszło mi chodzić na matmę. Ku mojemu zdziwieniu dojrzałam kogoś jeszcze. Tuż przed Debby McCord, z którą w zeszłym roku pracowałam nad projektem z biologii, siedział ktoś kogo ani z poprzedniej klasy, ani z rozpoczęcia roku nie kojarzyłam. Wysoki, dobrze zbudowany brunet siedział sobie jak gdyby nigdy nic w trzeciej ławce w rzędzie pod ścianą wpatrując się w jej blat swoimi ciemnymi, złotobrązowymi oczami. Musiał się chyba zorientować, że się na niego gapię jak głupia, bo spojrzał się w moją stronę. Natychmiast odwróciłam głowę i zaczęłam gapić się przez okno, a on z powrotem przeniósł wzrok na ławkę i delikatnie się uśmiechnął. Nauczyciel zachowywał się jak gdyby chłopak od zawsze chodził do tej klasy. Zresztą on jest tak rozgarnięty, że gdyby podrzucić mu tu kilku znanych przez niego uczniów ze starszych klas nie zorientował by się nawet, że to nie ten rocznik. Ciekawe kto to? I dlaczego nie widziałam go na rozpoczęciu? Kiedy wparowałam na halę spóźniona widziałam dosłownie wszystkich i takiego kogoś jak on z pewnością bym zauważyła, a jak nie ja to Lexi. A może ona go widziała, tylko po prostu zapomniała mi o tym powiedzieć? Co ja próbuję sobie wmówić. Ta dziewczyna wyrzuca z siebie milion słów na minutę, jak nie więcej. Za każdym razem kiedy do mnie przyjdzie zaczyna gadać dosłownie o wszystkim, i jeszcze nie zdarzyło się, żeby zapomniała mi coś powiedzieć co było związane albo z jakimś chłopakiem, albo z jakąś rewelacją ze szkoły. Czasami zastanawiałam się, czy ja po szkole chodzę z jakimiś zatyczkami w uszach, bo zazwyczaj nie słyszałam o żadnej nowince, którą opowiadała mi potem moja przyjaciółka. Poza tym ona jest mistrzem w wyciąganiu z ludzi informacji.
Jakoś przesiedziałam lekcje, byle do przerwy na drugie śniadanie. Jak cudownie było znów zobaczyć nasz stolik pod oknem, przy którym zawsze siedziałam z Alexis. Na blacie nadal widniały wyskrobane przez nas nasze inicjały „AF” i „CR”, które wyryłyśmy w pierwszej klasie. Lexi jak zawsze zaczęła gadać nie zwracając uwagi, czy ktoś ją w ogóle słucha, kolesie z drużyny piłkarskiej zakładali się który wygra w siłowaniu się na ręce, a kujony siedziały z nosami w książkach, mimo że ledwo zaczął się rok szkolny. Wszystko było dobrze, dopóki takie dwie samą swoją obecnością nie popsuły mi humoru. Na salę jak gwiazdy na czerwonym dywanie wkroczyła „pani popularna nr 1” Amber Green i jej najlepsza koleżaneczka „pani popularna nr 2” Chelsea Bell. Amber i Chelsea uważały się za najładniejsze, najfajniejsze i najbardziej popularne w szkole, ale ja i Lexi uważałyśmy je za najbardziej puste i napuszone damulki jakie kiedykolwiek spotkałyśmy. Ja i Chelsea kiedyś byłyśmy dobrymi koleżankami bo chodziłyśmy już wcześniej razem do szkoły, dopóki Amber się nie pojawiła. Przeprowadziła się tu ze Stanów i od razu uznała się za taką ważną. Jej jedynym celem było aby wszyscy ją wielbili. Chodziła już chyba z całą szkolną drużyną, bo zmieniała chłopaków jak rękawiczki. Kiedy na horyzoncie pojawiał się jakiś nowy przystojniak Amber coś wymyślała i spławiała kolesia z którym aktualnie była. Najczęściej mówiła coś w stylu, że mama kazała jej się uczyć i musi przestać spotykać się z chłopakiem. Chyba w całej szkole nie było osoby, której nienawidziłabym bardziej niż jej. Jeszcze gorzej było z Lexi bo Amber odbiła jej kiedyś chłopaka . Do tej pory pamiętam jak przez tydzień wypłakiwała się w moją poduszkę. Myślałam, że jakoś zemści się na niej jak to miała w zwyczaju, ale się powstrzymała. Stwierdziła, że na kogoś takiego jak ona nie warto nawet zemsty wymyślać.
Jak modelki na wybiegu Amber i jej „ogonek” Chelsea przeszły przez całą stołówkę i usiadły na przy stoliku na samym środku sali tuż obok drużyny.
- Pani popularna znów w centrum uwagi – powiedziała z niechęcią Lexi. - Czy ona zawsze musi robić z siebie taką gwiazdę? Mogłaby się kiedyś potknąć na tych swoich szpilkach.
Obie zaczęłyśmy się śmiać na myśl o tym jak Amber przewraca się o własną nogę na oczach wszystkich. To by było śmieszne. Nagle zobaczyłam błysk w oku Amber i, że szybko odwraca głowę w kierunku drzwi. Nie musiałam się długo zastanawiać o co jej chodzi. Na stołówkę wszedł ten chłopak z matmy. Usiadł przy stoliku pod ścianą a Amber natychmiast poderwała się z miejsca, puściła oczko do swojej kumpelki, i podeszła do niego z uśmiechem. Ich rozmowa nie trwała zbyt długo. Chłopak tylko się zaśmiał i pokręcił rozbawiony głową, a ona naburmuszona, jak dziecko któremu zabierze się zabawkę wróciła do swojego stolika. Ja i Alexis parsknęłyśmy śmiechem.
- Och wiesz troszkę mi jej żal – powiedziałam z sarkazmem.
- Tak, mi też – odpowiedziała Lexi i znowu wybuchłyśmy śmiechem.
- Nareszcie ktoś się na niej poznał.
Jeszcze chyba nigdy nie zdarzyło się, żeby księżniczce Amber ktoś coś odmówił. Najwyraźniej chłopak musiał ją spławić bo mało nie rzuciła się na podłogę i nie zaczęła krzyczeć wymachując nogami i rękami. Widok jej w takim stanie rozbawił nas do łez. Wiem, że mówiąc takie rzeczy jesteśmy okrutne, ale należało jej się.
Kiedy skończyły się lekcje Lexi oczywiście pod pretekstem uczenia się, przypadkowo trafiła nie do tego domu co trzeba. Zawsze kiedy wracała ode mnie do domu jej mama zadawała tylko jedno pytanie: „Czyżby znowu pomyliły ci się domy?”. Mówiła to oczywiście w żartach. Cieszyła się nawet, że Lexi siedzi większość czasu u nas, bo miała wtedy chwilę spokoju, bo z Lex nie da się wytrzymać. Ja jakoś ją znosiłam, bo zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Nie wyobrażam sobie co by było, gdybyśmy się teraz przeprowadzili na drugi koniec stanu i widywałybyśmy się najwyżej w wakacje. Kiedy weszłyśmy do domu moja mama jak zawsze krzątała się po kuchni, tyle że tym razem docierały z niej przecudne zapachy. Świeżo upieczone ciasto stygło na parapecie, a z kuchenki dochodził zapach pieczonego kurczaka. Czyżby mama spodziewała się dziś jakiś gości?
- Hej, Lexi – powiedziała moja mama wychylając się z kuchni.
- Dzień dobry pani – odpowiedziała.
Zaczęłyśmy iść do mnie do pokoju.
- Cass – zawołała za mną mama.
Zatrzymałam się w połowie drogi i zeszłam parę stopni w dół, żeby lepiej słyszeć co ma mi do powiedzenia.
- Nigdzie dziś nie wychodź bo zaprosiłam Crawfordów do nas na obiad.
Grzecznie skinęłam głową i poszłam razem z Lexi na górę. Jak zwykle wlazłyśmy na dach i usiadłyśmy na naszych leżakach. Gdyby nie szkoła pewnie jak przez całe wakacje przesiedziałybyśmy tu całe popołudnie gadając o wszystkim o czym się da. Było to nasze ulubione miejsce. W wakacje nawet się tu opalałyśmy. Lexi westchnęła ciężko i osunęła się na leżaku jakby właśnie wróciła do domu po ośmiu godzinach roboty w kamieniołomach a nie siedzenia w szkole. A mówią, że od myślenia się człowiek nie męczy.
- Nie cierpię szkoły – wydusiła z siebie po chwili.
- Dopiero pierwszy dzień a ty już masz dość – zaśmiałam się.
- Nie ważne czy pierwszy czy środek roku, to i tak męka – złapała się za głowę. - Jak można słuchać kolejny rok z rzędu o przepisach BHP? Po co oni się ciągle powtarzają?
- Żeby nikt nie wypił zawartości probówki na chemii? - zadrwiłam.
Lexi parskał śmiechem. Zamyśliłam się na chwilę.
- Wiesz już coś w sprawie Crawfordów – zapytała odwracając głowę w moją stronę.
- Nic a nic – odpowiedziałam. - Ale pewnie dziś się dowiem. W końcu mają tu przyjść. - odwróciłam się w jej stronę. - Mam nadzieję, że się nie zmyjesz i nie zostawisz mnie z tym samej.
- Sorki – wzruszyła ramionami. – Obiecałam że wrócę na obiad do domu.
Skarciłam ją wzrokiem.
- No wiesz co! Zostawiasz swoją najlepszą przyjaciółkę? - zrobiłam naburmuszona minę.
Alexis spojrzała na mnie błagalnym spojrzeniem. Jeżeli myślała, że wybaczę jej takie coś. Oczywiście, że wybaczyłam. Tylko się zgrywałam, ale mimo to wolałam, żeby Lexi jednak została, bo kiedy moja mama i pani Crawford zaczną rozwodzić się nad ostatnimi pięćdziesięcioma odcinkami swojego ulubionego serialu to nie wytrzymam. Coś tak czuję, że zanudzę się dziś na śmierć. Zjem tylko z nimi obiad i idę do pokoju. Powie, że mam jakiś sprawdzian na umiejętności, i że muszę się uczyć.
Siedziałyśmy tak jeszcze jakąś godzinę, dopóki nie usłyszałyśmy pukania do drzwi.
- No dobra to ja się zbieram – powiedziała Lex podnosząc się z miejsca.
- Nie opuszczaj mnie – udałam, że zaraz się rozpłaczę.
Alexis weszła przez okno z powrotem do domu, a ja tuż za nią. Schodziłam z nią po schodach Patrząc na Crawfordów, którzy witali się z moimi rodzicami. Zeszłyśmy na dół, przywitałam gości i nagle mnie wmurowało. Tego to ja się nie spodziewałam.


3.Coś nie tak

Razem z Crawfordami przyszedł chłopak, którego widziałyśmy wczoraj z Lexi wysiadającego z taksówki. Minął się z nią w drzwiach a ja nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Chłopak z matmy mieszka z Crawfordami? Tego to się nie spodziewałam. Moja mama widząc moją reakcję pochyliła się do mnie i powiedziała mi po cichu:
- Zapomniałam ci powiedzieć, że Crawfordowie adoptowali syna.
Zapomniała mi powiedzieć! Lepszej wymówki chyba nie ma. Chłopak uśmiechnął się lekko spoglądając w moją stronę i razem z przybranymi rodzicami przeszli do salonu. Ja jeszcze przez kilka sekund stałam jak wryta, ale mama wyrwała mnie z tego transu prosząc o przyniesienia z kuchni ciasta. Na blacie kuchennym stało pokrojone już ciasto. Ulżyło mi bo chociaż nie poobcinam sobie palców z wrażenia krojąc je. Wzięłam talerz i dołączyłam do reszty w salonie. Pani Crawford i moja mama jak zwykle rozmawiały o wszystkim co się dało, a mój tata z Crawfordem zdążyli zająć odpowiednie miejsca przed telewizorem. Chłopak siedział na fotelu obok pani Crawford. Kiedy postawiłam talerz na stole podniósł szybko wzrok i spojrzał w moją stronę. Podniósł się z miejsca.
- My chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać – powiedział lekko się uśmiechając. - Jestem Taylor.
- Cassidy – wyjąkałam siadając.
Chłopak tylko się uśmiechnął i z powrotem usiadł na fotelu.
- Słyszałam, że chodzicie razem do klasy – powiedziała moja mama spoglądając w naszą stronę.
- Tak. Mamy razem matmę – odpowiedziałam gapiąc się w podłogę.
Taylor znowu się uśmiechnął. Siedziałam tak zamyślona, kiedy nagle zaczął dzwonić mi telefon. Aż się wzdrygnęłam i podskoczyłam do góry. Wszyscy spojrzeli w moją stronę. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i poszłam do kuchni szybko go odebrać. Nie powiem, że nie spodziewałam się tego telefonu. Byłam pewna, że Lexi prędzej czy później zadzwoni.
- I co? - powiedział głos w słuchawce zanim zdążyłam przyłożyć ją do ucha.
- Nic a co ma być – odpowiedziała.
Lexi westchnęła ciężko.
- Co z tym kolesiem? - ciągnęła.
- Nic takiego. Crawfordowie jednak adoptowali dzieciaka – starałam się mówić na tyle cicho, żeby nikt prócz mojej rozmówczyni mnie nie usłyszał.
- Aha – wydusiła – nic takiego?
- Sorki ale ja muszę kończyć. Pa – rozłączyłam się i wróciłam do salonu.
Usiadłam z powrotem na fotelu. Pani Crawford i moja mama jak zwykle rozprawiały na temat dzisiejszego odcinka ich ulubionego serialu,a mój tata i Crawford rozmawiali na temat wczorajszego meczu. Taylor siedział na fotelu wpatrując się w podłogę kiedy moja mama podsunęła mu pod sam nos talerz z ciastem. Chłopak aż się wzdrygnął i odsunął do tyłu.
- Może się poczęstujesz – zapytała moja mama.
- N...nie dziękuję – wykrztusił.
Myślałam, że zaraz wybuchnę śmiechem, kiedy zobaczyłam jego minę. Chłopak spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się lekko.
- Cicho – uspokoił wszystkich mój tata – Jest 20:00 zaraz mecz się zacznie.
Tay szybko odwrócił głowę w kierunku okna. Na dworze było już bardzo ciemno. Gdyby nie latarnie idealnie było by widać bezchmurne gwieździste niebo z wielkim księżycem. Chłopak złapał się za głowę i podniósł z fotela lekko chwiejąc się na nogach. Wszyscy spojrzeli w jego stronę.
- Ja lepiej wrócę do domu – powiedział przez zaciśnięte zęby – trochę źle się poczułem.
- Może ci pomóc? - Powiedziałam.
- Nie dzięki. Dam sobie radzę.
Szybkim krokiem wyszedł z domu. Ciekawe co się stało? Podniosłam się z fotela i poszłam do siebie. Otworzyłam okno na oścież żeby trochę przewietrzyć i rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam przestać myśleć co mogło się stać. Najpierw siedzi jak gdyby nigdy nic, śmieje się i nagle głowa zaczyna boleć go tak bardzo, że nie może ustać na nogach. Dziwne. W oknie jego pokoju naprzeciwko mojego okna widać było przebłyskujące przez szpary przy zasłonie światło lampki. Wyszłam przez okno na dach. Niebo wyglądało przecudnie. Miliony migoczących gwiazd wirowało dookoła wielkiego żółtego jak plaster miodu księżyca. Nagle usłyszałam huk i dźwięk tłuczonego szkła. Szybko się odwróciłam. Światło u Taylora już się nie paliło. Wbiegłam do domu i zbiegłam do salonu.
- Tay'owi chyba coś się stało – wykrzyknęłam.
Crawfordowie szybko się poderwali i wybiegli z domu. Po paru minutach moja mama złapała za telefon żeby dowiedzieć się co się stało. Wpatrywałam się w nią czekając na odpowiedź. Chciałam jak najszybciej wiedzieć co się stało.
- I co....? - zapytałam.
- Zasłabł – odpowiedziała mi mama.
- Zasłabł?
Ciężko było w to uwierzyć. Nie wyglądał raczej na kogoś kto w każdej chwili może zasłabnąć, a może on jest na coś chory? Tylko na co? Poszłam do siebie i położyłam się na łóżku. Wiedziałam, że nie zasnę jeszcze przez długi czas. Leżałam tak wpatrując się w sufit i rozmyślając o tym co się stało.

www.77rgdh.pun.pl www.parafia-izabelin.pun.pl www.gloss.pun.pl www.deathkiss.pun.pl www.polandprivm2.pun.pl