Shay - 2012-12-28 17:05:43

Tak więc... To opowiadanie będzie o ludziach z eventu oraz ŚA, jego akcja toczy się mniej więcej 3 lata po wydarzeniach ŚA. Wspominają oni swoje dawne dzieje, przyjaciół, miłości i mają całkowicie nowe przygody. Zatem zapraszam do czytania!

1.    Wspomnienia
(Sam’s point of view)

Wiesz, większość osób trzymam raczej na dystans. Nie lubię zbliżać się do ludzi, a oni nie lubią zbliżać się do mnie. I koegzystujemy sobie razem, starając się ograniczać kontakty do absolutnego minimum.  Nie wadzimy sobie nawzajem, udajemy, że jesteśmy dla siebie powietrzem – ja nie istnieję w ich świadomości, a oni nie istnieją w mojej.
Myślę, że to dosyć trafna procedura. Nie trzeba się wysilać na grzeczność, na skrupuły, na mówienie „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, nie trzeba użerać się z ludźmi, którym tak naprawdę ma się ochotę przywalić w pysk.
Niestety, to rowiązanie ma jeden jedyny, aczkolwiek istotny, feler.
Strategia unikania jest bardzo podatna na chaos deterministyczny. Czyli na drobne zmiany… zmieniające bieg rzeczywistości. Wystarczy jeden dureń, który będzie chciał się do ciebie zbliżyć, wbrew groźbom i ostrzeżeniom, by cały plan działania rozsypał się w proch i w pył.
No i cóż… Spotkałam takiego durnia. Mój algorytm, którego używałam całe lata i który zazwyczaj się sprawdzał, zawiódł. Zbliżyłam się do kogoś. A ten ktoś do mnie.
Mojego durnia poznałam jako pięciolatka. Miał wiecznie rozczochrane białe włosy, piękny uśmiech mlecznych zębów i te jego błyszczące zielone oczy. Wyglądał dosyć niepozornie, jak na osobę, która miała zniszczyć mój plan działania.
Z charakteru był jeszcze bardziej niepozorny i zdawałoby się – zupełnie niegroźny. Trochę nierozgarnięty, uśmiechał się głupkowato, na widok jedzenia reagował natychmiastowym rzuceniem się w jego kierunku, ciągle wykręcał mi i reszcie dziewczyn, które bawiły się na placu, jakieś numery.
Gdy na niego patrzyłam, nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedyś – jak już będzie miał paręnaście lat – będzie w stanie postawić na głowie mój cały świat.
Toshiro, bo tak nazywał się ten dureń, był chyba jedyną osobą, który chciał ze mną rozmawiać. Z tą dziwną małolatą, która miała zawsze przy sobie scyzoryk podebrany z komody w pokoju ojca i pierwsze wydanie „Czasu wojny”, które czytała z nabożnym wręcz uwielbieniem. 
Nie byłam wymarzoną towarzyszką rozmów ani zabaw, powiedzmy sobie szczerze. Zawsze przebywałam gdzieś daleko od świata zewnętrznego.
Ten głupek jednak się uparł, że chce się ze mną zaprzyjaźnić. Dosłownie, przyszedł do mnie któregoś razu i powiedział ‘Hej, chciałbym się z tobą pobawić. Mogę?’. Obrzuciłam go najgorszym z moich lekceważących spojrzeń, ale w końcu wstałam, odłożyłam swoją książkę na bok i spytałam, w co się będziemy bawić… Minęło nam na zabawie parę dobrych godzin. W końcu nasze miasteczko zaczął ogarniać mrok, więc musieliśmy się pożegnać. Każde z nas musiało wrócić przed zachodem słońca do domu.
Byłam jeszcze wtedy zbyt nierozgarnięta i niemądra, by zauważyć, że to małe diablę mnie przechytrzyło. Że naruszyło mur, który zbudowałam wokół siebie. Że sprawiło, że… się zakochałam.
Już jako mała dziewczynka, która ledwo odrastała od ziemi, miałam do niego słabość. Gdy on mnie prosił o wyjście, potrafiłam dosłownie wyskoczyć z pokoju, odrzucić wszystkie książki na bok, nie zasznurować butów, nie założyć bluzy, nawet nie mówić słowa tacie o swoim wypadzie na plac zabaw, gdzie czekał na mnie Shiro.
Myślałam, że z wiekiem to wszystko przejdzie, ale jak się później okazało – wcale nie przeszło. Wręcz przeciwnie. Im więcej miałam lat, tym więcej miejsca w mojej głowie zajmował Toshiro, a mniej potrzebne rzeczy. Takie jak arytmetyka, algebra, logika i historia.

- Tak… - powiedziałam do siebie, sącząc drogie wino i leżąc na podłodze szopy, znajdującej się na moim podwórzu. – To ci dopiero historia…
Rozmyślałam sobie w spokoju, otoczona przez wszechobecny bałagan, walające się butelki po moim ulubionym winie i wagony papierosów.
Wiem, że to wstyd, by szesnastolatka robiła aż taki bałagan. Starałam się tam od czasu do czasu sprzątać, jak dotąd z mizernym skutkiem. Moja motywacja do sprzątania i wykonywania obowiązków jest dosyć słaba, żeby nie powiedzieć, że żadna.
Stwierdziłam jednak, że trzeba się podnieść i zrobić wreszcie coś pożytecznego, a nie tylko upijać się winem. Szybko stanęłam na nogi i uśmiechnęłam się lekko. Nadal nie wypadłam z formy.
Zbliżyłam się do worka treningowego i uderzyłam go parę razy, wydając przy tym pojedyncze, zduszone okrzyki.
Musiałam trenować, jeśli chciałam otrzymywać intratne kontrakty ze strony ludzi, którzy chcieli… „załatwić” pewne sprawy ze swoimi wrogami. Tego właśnie wymagał ode mnie mój zawód – gotowości do poświęceń, odwagi, inteligencji, mocnego charakteru, odpowiedniej psychiki i oczywiście sumienności w treningach.
Łowcy głów – bo to właśnie jest mój zawód -  muszą być tacy… wszechstronni, inaczej ich powodzenie będzie zależało tylko i wyłącznie od czynników losowych, czyli od tak zwanego „widzimisię” pracodawców. Oczywiście, nie wszyscy, którzy pracują w moim zawodzie cechują się wcześniej wymienionymi przeze mnie cechami. Jest parę przypadków odstępstw od tych reguł, ale zdarzają się one niezwykle rzadko. Z góry można stwierdzić, że człowiek, który jest kaleką bądź zwyczajny nieuk czy też tchórz mają bardzo małe szanse, o ile nie zerowe, by zostać pełnoprawnym łowcą.
Ja jednak posiadam te cechy.
Potrafię poświęcić swoje życie prywatne dla zawodowego – ba, to drugie sprawia mi więcej przyjemności od tego pierwszego.
Jestem odważna – ale nie wiem, czy to spowodowane tym, że niczego się nie boję czy też tym, że do tej pory nie spotkałam tego, co będzie wywoływać we mnie przerażenie.
Jestem chyba inteligentna – z zaznaczeniem słowa „chyba”.
Mam mocny charakter – tak mocny, że większość ludzi stara się mnie unikać, ze względu na to, że często mówię to, co mam na myśli. Nie, nie często. Zawsze mówię to, co mam na myśli
Odpowiednia psychika… Tutaj musiałabym się zastanowić. W zasadzie to nigdy nie byłam osobą do końca zrównoważoną, ale trzymam się jeszcze na granicach normalności. Ledwo, ledwo, ale trzymam.
Sumienność… Ogólnie to z sumiennością jestem na bakier. Bo widzisz - jedyną czynnością, którą wykonuję codziennie, regularnie i dokładnie jest mycie zębów. Może to trochę wstydliwe, ale mnie udaje się robić mniej więcej tyle rzeczy. Pozostałymi zajmuje się raczej w sposób nieregularny i chaotyczny. Nie cieszy mnie to, ale cóż… Chyba mam to przebaczone, ze względu na szereg moich innych zalet?
Okładałam worek pięściami dalej, trafiając w niego co raz mocniejszymi ciosami. Całkiem dobrze mi szło, jak na kogoś, kto bardzo rzadko się przykładał do treningu.
Nadal myślałam na temat tych wszystkich perypetii, które zdarzyły się wcześniej.
Widzisz, w pewnym momencie życia ja i Shiro… no cóż, nasze drogi się rozłączyły. Wylądowaliśmy w całkowicie różnych miejscach świata, więc raczej nie mieliśmy okazji, by się czasami spotkać i pogadać.
Po pewnym czasie jednak szczęście nam dopisało... Koniec pieśni. Pewnie, że chciałbyś wiedzieć o mnie wszystko, ale nie przesadzajmy. Trochę prywatności należy się nawet mi.

www.amrita-rao.pun.pl www.shinobigames.pun.pl www.ekipa89.pun.pl www.mysims.pun.pl www.bloodteam.pun.pl