#1 2010-07-11 14:36:48

TheYuki

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-06-15
Posty: 44
Punktów :   

Siedziba Mistrza Piandao.

Hidoi/Hikari

Tak jak chłopak mówił - dotarli na łąkę, a potem do miasta, aż w końcu dotarli do wielkich drzwi, które oddzielały dom mistrza Piandao, od licznych łąk, rozłożonych koło niego.
- To tutaj. - Powiedział Hidoi. Zapukał 5 - 10 razy w drzwi, aż lokaj mistrza otworzył. Bliźniacy ukłonili mu się i uśmiechnęli jednocześnie.
- Wejdźcie. - Ciszę przerwał niski głos lokaja. Weszli na wielki plac. Z drzwi na taras wyłoniła się sylwetka mistrza Piandao. Wszedł na plac. Ukłonił sie, tak jak i bracia.
- Miło Cię widzieć, mistrzu. - Powitał go Hikari i przytulił go. Jego okazywanie sympatii, jest dziwne. Jak nie mówi, że kogoś kocha, to przytula albo całuje. Tak samo zrobił Hidoi, tyle, że nie przytulił swoim chudym ciałem Piandao.
- Nie przyjechaliśmy tutaj tylko, po to, by spędzić z Tobą czas, tylko, abyś znów na coś przydał się, i nauczył naszego znajomego walki. - Powiedział Hidoi i wskazał na białowłosego. - Wiem, że jest niewielki wzrostem, ale wielki duchem. Więc byłby zaszczycony, jeśli zechciałbyś go uczyć.
- A wasz przyjaciel nie ma języka? - Mistrz schował swoje ręce w kieszenie, zmierzając wzrokiem białowłosego.

Offline

 

#2 2010-07-11 14:41:37

Sadness

Gość

Re: Siedziba Mistrza Piandao.

Toshiro

Wszedłem za nimi. Czułem się nieswojo. Dziwnie się czułem... Jakbym się czegoś obawiał. Pewnie tego, że nie będzie chciał mnie uczyć. Gdy chłopcy skłonili się przed mistrzem ja również się skłoniłem, bo czemuż by tego nie zrobić. Nie mam języka?... Chyba nie pozwolili mi dojść do słowa... Prędzej to.
- Mam język. - Powiedziałem. Jeździłem wzrokiem po ziemi. Podniosłem głowę. - Nazywam się Toshiro... Tak, nie jestem za wysoki... - Spuściłem głowę. - Ale byłbym zaszczycony, abyś mnie uczył. Jesteś najlepszy, słyszałem o Tobie dużo. Nie miałbym panu za złe, jakbyś mi odmówił. - Po tych słowach podniosłem głowę, patrząc w prawą stronę.

 

#3 2010-07-11 14:52:35

TheYuki

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-06-15
Posty: 44
Punktów :   

Re: Siedziba Mistrza Piandao.

Hidoi/Hikari

Chłopcy przyglądali się obojgu. Gdy Hidoi patrzył na mistrza Piandao, to Hikari na Toshiro, i na zmiane.
- I dlatego będę Cię uczył. - Powiedział, kiwnął jednocześnie głową. Po chwili zaczął iść, w kierunku swojego domu. Machnął ręką, co miało oznaczać, ze chłopak ma za nim iść. Bliźniacy nie mieli co tutaj robić, więc udali się w kierunku miasta. Kupić jakieś rzeczy. W końcu jeśli dali Shiro napój, musi mieć nowe ubrania. Mieli dużo pieniędzy przy sobie, a jeszcze więcej mieliby, gdyby poszli do domu ich ojca. W końcu jest bogaty, a oni muszą kraść.

Offline

 

#4 2010-07-12 16:40:03

Sadness

Gość

Re: Siedziba Mistrza Piandao.

Toshiro

Gdy usłyszałem słowa mistrza, że będzie mnie uczył zrobiłem bardzo słodką minę. Ruszyłem za nim. Weszliśmy do wielkiej komnaty. Mistrz zaczął grzebać coś w szafie. Po chwili zbliżył się do mnie, w ręku miał ubrania.
- Najpierw musisz się przebrać. - Powiedział i wręczył mi ułożone w kostkę ubranie. Założyłem je, a stare ubrania zostawiłem w pokoju, do którego zaprowadził mnie mistrz.
- Gotowe. - Powiedziałem jeżdżąc po ubraniu dłońmi. Był nieco przyduży, ale nie przeszkadzało to w niczym.  Obaj podeszliśmy do stołu. Leżał tam papier. Stanąłem na przeciwko stołu, wpatrując się w mistrza.
- Pierwsze czego Cię nauczę, jest kaligrafia. - Odparł patrząc na mnie.
- Ja umiem pisać... - Powiedziałem podnosząc jedną brew i drapiąc się prawą ręką w bok głowy.
- Eh... Napisz swoje imię. Będziesz go używał, jako dowód swojej obecności, podczas jakiejkolwiek walki, na wszelki wypadek. Gdy skończysz to robić, tutaj leży stempel. Podbij nim pod swoim imieniem. - Powiedział zakładając ręce za plecami. Umoczyłem pędzel w atramencie. - Pamiętaj, to Twój dowód tożsamości, nie możesz bazgrać po nim. - Dodał, gdy tylko zbliżyłem pędzel do kartki. Kiwnąłem głową i zacząłem pisać. Skończyłem i podbiłem stemplem swoje imię. Odszedłem od stołu. Mistrz podszedł i zwinął papier. Schował go w szafce, obok moich ciuchów. Z drugiej, wielkiej szafy wyjął strój do treningu (taki jak miał Sokka ). Kazał mi się w go ubrać. Co to, jakaś rewia mody?... No, ale słuchać i wykonywać rozkazy trzeba. Tak jak powiedział - zrobiłem. Wziąłem drewniany miecz. Wyszliśmy na wielki plac. Na przeciw mnie stał lokaj mistrza. Z takim małym?... No, ale wielkość się nie liczy, tylko umiejętności. Pierwszy cios jakoś udało mi się sparować, a drugiego, trzeciego i czwartego nie. Na prawej ręce miałem siniaka. Dla treningu trzeba się poświęcać, nie ma rady. Zrobiliśmy chyba trzy takie walki. Nie mogłem żadnego ruchu sparować, a tym bardziej zadać. Byłem nieco obolały. Weszliśmy z mistrzem Piandao do środka. Przebrałem się już w ciuchy, które mi dał. Przetarłem usta prawą ręką i ugładziłem białe włosy. Zawiązał mi czarną opaską oczy. Zabrał mnie na łąkę, pełną niebieskich i fioletowych kwiatów. Odsłonił mi oczy. Uśmiechnąłem się kącikiem ust i przetarłem oczy.
- W bitwie popełniasz szybkie decyzje. Popatrz na łąkę. A teraz narysuj ją. - Powiedział i odsunął głowę zniżając mnie, tak żebym usiadł. Niewiele zobaczyłem. Chwilę tylko popatrzyłem i odwrócił mi moją głowę. Dosłownie 1 minutę sobie popatrzyłem i mam to narysować... Nie mam pamięci dobrej. Odwróciłem lekko głowę, ale zaraz mistrz ją przekręcił.
- Nie patrz, rysuj z pamięci.
- Hm... - Powiedziałem wkładając pędzel do buzi. Potrzymałem głowę prawą ręką. Lewą ręką zacząłem rysować, pędzlem, który wyciągnąłem sobie z buzi. Narysowałem łąkę, pełno kwiatów na niej, ale kolory kwiatów były całkiem inne od tych, które były na łące. Do tego chmurki, w niczym nie podobne do chmurek. No i uśmiechnięte słońce oczywiście. - Skończyłem! - Krzyknąłem i pokazałem rysunek. Uśmiechnąłem się.
- To ma być ta łąka, czy wymyślony świat? - Powiedział i pokręcił głową. Powróciliśmy do jego pałacu. No tak, duży był, więc nazwać tak jego dom mogłem. No i znowu walczyłem z jego lokajem. No i tom walkę bym wygrał, ale potknąłem się i wywróciłem. Byłem zmęczony więc położyłem się na trawię. Zdjąłem bluzę i położyłem ją na kamień, stojący koło mnie. Po godzinie ubrałem się i wróciłem do mistrza. Zaczął coś gadać, o drugiej głowie, jako miecz. Poszliśmy na wielki plac.
- Uprawianie skalnego ogrodu i pielęgnowanie go uczy wojownika manipulować środowiskiem, w jakim się znajduje. Uczy wykorzystywać środowisko, w jakim dany wojownik się znajduje. - Powiedział schodząc ze schodów.
- Manipulować? - Powiedziałem po czym zacząłem się śmiać. - To ja mam teraz orać kamienie, i je balsamować, jeśli będą chciały. - Znów zacząłem się śmiać. Mistrz pokręcił głową. Zeszliśmy ze schodów. - Hm... - Zastanowiłem się. - No, a nie dałoby się zrobić jakiegoś leżaka, czy coś... Zmęczony jestem. - Powiedziałem i westchnąłem. Gorąco było, więc się mistrz nie dziwił. Zacząłem turlać jakiś kamień. Położyłem go przed drugi, by podwyższyć sobie nogi. Położyłem się na kamieniu. Założyłem nogę na nogę i podłożyłem pod głowę ręce. Gwizdałem sobie. Przyszedł lokaj. Stanął za mistrzem.
- Dałoby się przynieść mi jakiś zimny napój!? - Zapytałem po czym podniosłem się.
- Dałoby, zawszę się daje... - Powiedział i zgarbiony poszedł po napój. Gdy go przyniósł wypiłem cały od razu. Oddałem mu szklankę i oblizałem usta.
- Dobry. - Powiedziałem. Znowu zaczęliśmy trening. Ten trwał 4 godziny. Prawie zachodziło słońce. Siedliśmy przed sobą.
- Nie wygrałem żadnego treningu... - Powiedziałem. Spuściłem głowę
- Tak, nie wygrałeś, ale to nie koniec naszego treningu, tak łatwo mnie się nie pozbędziesz. - Powiedział i uśmiechnął się. - Nie wypuszczę Cię, dopuki nie będziesz
umiał władać mieczem. - Dodał po chwili. Podniosłem głowę. No fajnie. Nie wypuści mnie. Na to też liczyłem. W prawdzie nie jestem bardzo domyślny, ale mogłem się tego
spodziewać. Mistrz był fajny, przyjaźnie nastawiony.
- Dziękuje mistrzu. - Podziękowałem, kłaniając się, siedząc.
- Nie musisz dziękować. To mój obowiązek, jako Twojego mistrza. - Powiedział i również się ukłonił. Wstaliśmy równocześnie. - A teraz chodź, zaprowadzę Cię do pokoju. - Powiedział.
Razem udaliśmy się do pokoju. Był wielki. Na jego drzwiach namalowany był lotos, używany w grze "Pay Sho". Nie wiedziałem o co chodzi w tej grze, ale widziałem pionki do tego.
Popatrzałem się na malowidło po czym zaraz na mistrza, który stał koło mnie, z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak mu przerwałem:
- O co chodzi z tym lotosem? - Zapytałem pokazując na malowidło. Nie odpowiedział.
- Tutaj będziesz spał. Nie zdziw się, gdy obudzę Cię. Wojownik musi wstawać na każde wezwanie. - Powiedział i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Rozejrzałem się jeszcze po pokoju. Założyłem ręce za głowę. No, ładnie. Podszedłem do łóżka. Byłem wykończony treningami.
Zdjąłem buty i bluzę. Zostawiając na sobie tylko spodnie. Miały taki fajny czarnoczerwony kolor. Ładny.
Położyłem się na łóżku. Pod głowę położyłem ręce. Patrzyłem się w sufit. Był daleko. Wysoko dość miał sufit w domu. Rozmyślałem co też może teraz robić Sam. No, pożegnanie to mi nie wyszło
kompletnie. "To narazie, może kiedyś wrócę, jak odpocznę, a tak na razie spadaj." - dokładnie tak mogła to sobie przyjąć, tak jak ja. Mój umysł będzie mi to wypominał do końca tej wycieczki
i może jeszcze gdy wróce. Wrócę jak skończę moją naukę i ją przeproszę. Tak, już raz zrobiłem z siebie głupka. Klękając przed nią. Ale to chyba najlepsza wersja przeprosin. No, ale nie lepsza
od pocałunku... Dosłownie. Wtuliłem się w poduszkę, leżąc na brzuchu. Zakryłem nią uszy, bez żadnego powodu. Udało mi się nareszcie zasnąć.
- Wstawaj! - Krzyknął Piandao i schował ręce za plecami. Uśmiechnął się nieznacznie. Obudził mnie, a jakżeby inaczej. Podniosłem się, opierając się obiema rękami. Usiadłem na łóżku. Zaraz
wstałem na podłogę. No, nieco urosłem. Wczoraj 140 cm, dzisiaj 146. Ten paskudny wywar działa. Uśmiechnąłem się, patrząc na siebie. Ubrałem się w strój do trenowania (taki jak miał Sokka). O mały włos nie wywróciłbym
się o dywan, który miałem pod sobą. Mistrz wyszedł z pokoju. Ruszyłem po ubraniu się za nim. Biegłem. Zatrzymałem się przed nim. Złapałem miecz, rzucony przez bokobrodego. Znów zaczęliśmy
trenować. Tym razem z jakimś młodszym od lokaja człowiekiem. Czarne, połyskujące w słońcu włosy, uśmiech, podobny do uśmiechu Sam, srebrne, połyskujące oczy. Zapatrzyłem się w jego uśmiech. Przypominając sobie uśmiech,
który gościł na twarzy Sam. Pokręciłem głową. Ocknąłem się z zamyślenia. Chłopak miał ok. 162 cm wzrostu. Czarne włosy tymbardziej mi przeszkadzały. Wyobrażałem sobie, że to ona. Uśmiechnąłem się szyderczo parując jego pierwszy cios.
Walczyliśmy dobre 30 minut. Prawie uderzyłby mnie w brzuch. Sparowałem cios, jego drewniany miecz wziąłem nieco na dół. Kopnąłem w niego, naśladując Hidoi'a. Jednak jemu nie wypadł z ręki. Dalej prowadziliśmy walkę, tylko, że
ja już nie parowałem tak dobrze ciosów. Za każdym razem jego miecz uderzał mnie w brzuch, ramie, szyje czy w nogę, jak podskoczyłem. Rana na brzuchu zaczęła piec, ale nie przestawałem walczyć, mimo, że przegrywałem.
- Toshiro! - Krzyknął mistrz.
- Hm? - Odwróciłem głowę w kierunku jego. W tym momencie chłopak zaszedł mnie od tyłu. Prawą ręką, trzonkiem drewnianego miecza uderzył mnie w głowę, po czym prawą nogą gopnął w plecy. Upadłem. No, bo czego tu się spodziewać.
Kopa miał niezłego.
- Skoncentruj się na tym co robisz, nie rozpraszaj się. Nie reaguj na wołanie, nawet gdyby ktoś umierał, bo inaczej ty możesz umrzeć. - Powiedział mistrz, patrząc z bardzo szerokim uśmiechem na mnie.   
Kiwnąłem głową po czym uderzyłem się o ziemie. Nie molało, bo miałem na głowię kask. Mistrz po paru godzinach dalszego trenowania kazał mi się przebrać, w normalny strój, który od neigo dostałem. Wyszedłem z pokoju. Piandao zawiązał mi oczy
opaską i ruszyliśmy gdzieś. Odwiązał mi oczy. Przetarłem je. Przed moimi oczami malował się
piękny, parujący wodospad, a obok niego zielona trawa. Piękny widok. Mistrz odwrócił mnie, łapiąc mnie za włosy i ciągnął do dołu, bym usiadł. Zupełnie tak jak wtedy, tylko, że zapamiętałem co nieco z tego pięknego widoku. Zacząłem rysować
Narysowałem dwie kreski, taki jakby tunel, od góry do dołu. W środku "tunelu" narysowałem wodę, a obok niej zieloną trawę, z obu stron po dwa motyle i kwiaty.
- Skończyłem. - Powiedziałem i pokazałem moje "dzieło".
- Mam rozumieć, że zrobiłeś to w przybliżenu... Tak? - Odparł patrząc z politowaniem na rysunek. Wróciliśmy do jego pałacu. Przebrałem się w strój do trenowania. Znów trening... Trwał krótko, bo nie miałem już siły, za długo trenowałem z tym czarnowłosym głupkiem. Upadłem na ziemie
dysząc jak koń, który nie pił rok. No, wreszcie mogłem przestać trenować. Zjadłem conieco i poszedłem do pokoju. Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem, bez czekania dłuższej chwili.
Codziennie dzień zaczynał się tak samo: krzycząca pobudka, wyczerpujący trening, zwiedzanie jakiś fajnych miejsc i rysowanie ich, aż mi wyjdzie coś wspaniałego, rozmowa i spanie. Trawło to aż 3 tygodnie. Miałem już ok. 162 cm. Zarzyłem miksture, którą dostałem od Hidoi'a.
Jak plan przepowiadał - przebrałem się w rzeczy do trenowania. Wybiegłem przed dom. Walczyłem z lokajem. Podwarzyłem moim mieczem jego i w ten sposób wypadł mu z ręki. Koniec drewnianego miecza przyłożyłem do jego brzucha, ale zaraz zmierzyłem ku jego gardłu.
Uśmiechnąłem się szyderczo. Miecz oddaliłem od jego szyi. Zbliżyłem się do niego. Łokieć prawej ręki, lekko uniesionej w górze położyłem na lewym ramieniu mężczyzny. Lewą zaś położyłem na jego brzuchu. Spojrzałem mu w oczy, brwi miałem lekko zmarszczone.
Tak, pierwszy raz z nim wygrałem! Dobra passa się zaczęła. Podchaczyłem go i odszedłem od leżącego. Ukłoniłem się mistrzowi, on uśmiechnął się i poklaskał. Ubrałem się w normalne ciuchy. Jak zawszę zawiązał mi oczy przepaską. Ruszyliśmy gdzieś. Gdy dotarliśmy mistrz rozwiązał
mi oczy. Znajdowaliśmy się nie daleko wielkiego wzgórza. Za nim niebo było pomarańczowe. Pięknie. Na jego szczycie i w okół niego białe kwiatki. Popatrzyłem zaledwie 10 sekund i mistrz odwrócił mi głowę, i kazał siadać. Podrapałem się lewą ręką w bok głowy.
Zamknąłem oczy, wdychając powietrze nosem, a wydychając buzią. Zacząłem malować. Po godzinie skończyłem. Pokazałem dzieło mistrzowy, bez żadnego "skończyłem!". Uśmiechnął się bardzo szeroko i poklaskał w dłonie.
- Pięknie! - Krzyknął i przestał klaskać. Ruszyliśmy spowrotem do jego siedziby. Przebrałem się i zaczeliśmy trenować. Po zaledwie 1 godzinie przestaliśmy. Przebrałem się w normalne ciuchy. Usiedliśmy na tarasie, na przeciwko siebie.
- Dzisiaj zrobiłeś wszystko perfekcyjnie. Moja nauka dała rezultaty. Teraz, gdy już jesteś prawie mistrzem, możesz mieć swój własny miecz. - Powiedział mistrz i uśmiechnął się.
- Czyli, że dasz mi jakiś ze swoich!? Są piękne! - Powiedziałem z entuzjazłem. Prawie bym skoczył z radości, lecz ona zaraz znikła.
- Nie. Będziesz musiał go sam zrobić. Mam niezwykły materiał. Zostawiłem go dla specjalnego ucznia, ty właśnie go zrobisz. - Powiedział i wstał. Zaprowadził mnie do pomieszczenia z rozgrzanym piecem. Uśmiechnąłem się widząc wszystkie jego miecze, wiszące na ścianach.
Otworzył drzwi, od jakiegoś schowka. Pomieszczenie było małe. Był w niej tylko kawałek jakiejś skały, przypominającej węgiel.
- Mistrzu, chyba czegoś nie rozumiem... Jestem nie poinformowany, jak zawszę. - Tutaj pokazałem na skałe. - Co to jest, przecież to węgiel, z niego nie da się zrobić miecza, używa go się tylko do rozpalenia ognia. Z resztą tam - Pokazałem kciukiem za siebie - jest jeszcze. - Skończyłem i spuściłem rękę.
- Wiem do czego służy węgiel, chłopcze. - Powiedział z oburzeniem. Położył rękę na czarny kamień. - To materiał, o którym mówiłem. Mój uczeń przyniósł go, razem z przyjaciółmi. To meteor. Nikt, prócz mojego ucznia, nie ma takiego miecza, z takiego materiału. Jest szczególny, dla szczególnych ludzi.
Mój uczeń był szczególny. Nauczył się władać mieczem w zaledwie dwa dni. - Powiedział. Odłapał wielki kawał, prawą ręką. - Zaczynajmy. - Dodał i podał mi odłamek. Uśmiechnąłem się szeroko. Poszedłem do pokoju. Zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją na łóżko. Mistrz czekał na mnie. Wziąłem dłuto i młotek. Powoli
rozbijałem pozostałości meteoru, kawałek po kawałku. Wsypałem to co wyłupałem do pojemnika. Zaraz wsadziliśmy go w ogień. Nastał wieczór. Siedziałem dalej przy piecu, co godzine dorzucając do niego węgiel. Udało mi się na chwilę zasnąć, zaraz jednak się obudziłem, bo wiedziałem, że
trzeba dorzucić. Instynkt się we mnie odezwał... Taa, instynkt. Mistrz patrzył na poczynania chłopaka z uśmiechem. Wstałem, bo zasnąłem. Dorzuciłem do pieca ostatni raz. Usiadłem. Siedziałem w rozkroku. Po godzinie przyszedł mistrz. Uśmiechnął się do mnie i wyjął pojemnik z pieca. Wlał go do specjalnie
zrobionej formy. Gdy miecz już zastygł mistrz włożył go do zmnej wody. Wyszedłem. Gorąco mi było, siedziałem przy piecu całą noc. Opaliłem się. Wszedłem do wielkiej komnaty, usiadłem sobie na ziemi. Nogi miałem schowane pod sobą. Do sali po 30 minutach wszedł mistrz Piandao. Stanął na przeciwko mnie.
- Oto Twój miecz. Na rękojeści wyryte ma słowa "mały wzrostem, ale wielki duchem". - Powiedział i wyjął miecz. Jego czarne ostrze ślniło. - Zanim Ci go wręcze, musisz pokonać... - Urwał, chowając miecz.
- Kogo? - Zapytałem wstając.
- Mnie. - Powiedział i oddał mi miecz. Uśmiechnąłem się szyderczo i wyciągnąłem ostrze. Położyłem pochwę od niego na ziemi. Mistrz również to zrobił, prawie w tym samym momencie. Zablokowałem jego cios, przeciągając jego miecz na lewą stronę, ponieważ miecz trzymałem w lewej ręce.
- Zgoda. - Powiedziałem. Ostrze miecza powędrowało w kierunku twarzy mistrza. Pokręcił swoim mieczem, wokół ostrza mojego, próbując go odrzucić. Ja zrobiłem to co mistrz. W taki sposób ani jeden, ani drugi nie wypadnie. Wyszliśmy na plac, dalej prowadząc walkę. Skoczyłem na jego miecz, wbijając go w ziemie.
Odbiłem się od ostrza lewą nogą. Chciałem prawą nogą kopnąć mistrza w głowę. On jednak złapał moją prawą nogę, swoją lewą ręką. Rzucił mną o ziemie. Kosmyk opadł mi na twarz. Dmuchnąłem w niego i wstałem, odbijając się rękami. Stanąłem na obie nogi, lekko rozstawione. Schyliłem się, gdy ostrze mistrza
zbliżyło mi się niebezpiecznie do twarzy. Gdy kucnąłem moja prawa noga zatoczyła łuk na ziemi, robiąc niewielki kurz, który ledwo co odrywał się od ziemi. Chciałem mistrza podchaczyć, jednak wiedziałem, że mi się to nie uda. Skoczył, nad moją nogą. Skoczyłem, stając na obie nogi. Coś trzeba zrobić.
To tylko trening, ale muszę go wygrać. Chce udowodnić, że jestem dobry. Doszliśmy wymieniając ciosy do pomostu. Skoczyłem na poręcz. Podskoczyłem o nie wiele, stając na mieczu mistrza. Zrobiłem jeden mały krok po nim do przodu. Piandao podwyższył go bardzo mocno wybijając. Przeleciałem przez jego prawe ramie.
Zrobiłem fikołek do przodu i wstałem. Odwróciłem się i zacząłem biec w kierunku schodów, prowadzących do bambusowego lasku. Wbiegłem do niego i wskoczyłem na drzewa. Mistrz podążył za mną, chyba nie zauważył, że ukryłem się na drzewie. Skoczyłem na niego, z okrzykiem i szyderczym uśmiechem. Miecz mistrza zablokował mój cios.
- Nie potrzebnie krzyczałeś. - Odparł po czym wyrwał jednym pożądnym ruchem miecz z mojej ręki. Popatrzałem na niego z otwartymi oczami. Kucnąłem i przebiegłem pod niego nogami. Gdy przebiegałem prawą ręką złapałem jego lewą nogę i go za nią pociągnąłem. Co spowodowało jego upadek. Wziąłem miecz i skierowałem ku jego plecą.
Piandao jednak przewrócił się na plecy. Prawą ręką trzymał rękojeść, a lewą ostrze. Mój miecz uderzył w jego. Ostrze przełożył przez głowę. Miecz wbił się w ziemie, zamiast w mistrza. Nie chciałem mu zrobić nic złego. Jakby się nie odwrócił zostawił bym odstęp od ostrza, do jego pleców. Zrobił fikołek do tyłu.
Stopy położył na moim mieczu. Nie mogłem go wyciągnąć. Odbiegłem trochę i zacząłem biec w stronę mistrza. Przewróciłem go. Jego miecz zachaczył mnie w policzek, otwierając wcześniejszą rane. Zaczęła mi lecieć krew, ale ból był do zniesienia, wiec postanowiłem się tym nie przejmować. Wstałem i wziąłem miecz.
- Dobrze... - Powiedział Piandao wstając. Jego twarz była w piasku, ubrudzona, tak samo jak moja. Uśmiechnąłem się i przetarłem prawą ręką krew. Ukłoniłem się mu, robiąc znak. Wróciliśmy razem do komnaty, z której wziąłem pochwę. Poszedłem do pokoju. Przebrałem się po czym wyszedłem, do komnaty.
- Dziękuje. - Podziękowałem i ukłoniłem się. Pochwę z mieczem wziąłem i założyłem ją na plecy, przekładając pas od niej przez lewe ramie. Mistrz również się ukłonił. Przetarłem znów moją rane.
- Powinieneś się przebrać. Urosłeś, więc te ubrania są za małe. - Powiedział mistrz po czym wręczył mi worek z pieniędzmi. Było tam dużo ponad 100 monet. Miałem jeszcze w kieszeni.
- Wybacz, mistrzu... Mam pieniądze. - Powiedziałem i oddałem mu woreczek.
- Ale weź je. - Odparł po czym oddał mi woreczek z pieniędzmi. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się. - A co do ubrań, są tam. - Dodał i wskazał na szafę. Wyjąłem ubranie. Paski ma złote (te zygzaki xD), spodnie ciemno-brązowe (za kolana, na końcu jest taka jakby gumka), tak samo jak bluza, bez rękawów. Buty - czarne sandały. Pas ciemno czerwony. Na obu rękach czarne takie jakby bransoletki (nie wiem jak to nazwać...). Ubrałem się w nie. Założyłem miecz tak jak wtedy, schowałem pieniądze za pas.  Podziękowałem mistrzowi i wyszedłem z domu. Podążyłem ku miastu, może tam są Hidoi i Hikari.

Ostatnio edytowany przez Devil (2010-07-12 17:30:52)

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.reggae.pun.pl www.gdynia.pun.pl www.souleaterforumgame.pun.pl www.awfpoznan.pun.pl www.bezplatne.pun.pl