Krwawa Aleja to ulica położona niedaleko Bosmanatu Portu Payon. Swoją nazwę i złą sławę zyskała przez to, że jest terenem potyczek trzech konkurencyjnych organizacji - brutalnych Żelaznych Pięści, morderczych Zielonych oraz czarnego konia... organizacji paramilitarnej, Ostrzy.
To tutaj cały półświatek znajduje swoje miejsce - gdzie się nie obejrzeć, tam znajduje się jakiś handlarz narkotyków, broni lub paser. Krew leje się tutaj strumieniami, więc każdy obdarzony zdrowym rozsądkiem powinien tę ulicę omijać szerokim łukiem. Najlepiej zapomnieć o jej istnieniu i spędzać czas w bardziej... komfortowych miejscach.
Offline
Ri
Zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na Connora z wyrzutem.
- Pytam się, czy masz jakiś plan. - Powiedziała i zatrzymała się. - Jeśli zamierzasz po prostu tam pójść i spuścić im wpie*dol, to zaręczam ci - skopię cię tak, że nie będziesz w stanie się nawet podnieść, a o dojściu tam będziesz mógł co najwyżej pomarzyć. - Dodała. To było z jej strony bardzo mądre biorąc pod uwagę fakt, że Conn miał w ręce pistolet.
- Narazisz w ten sposób siebie i ją. - Powiedziała i spojrzała mu w oczy. - A ja jestem tutaj po to, żeby nie dopuścić do śmierci żadnego z was.
It's immortality, my darlings.
Offline
Connor
Jego dłoń zacisnęła się na pistolecie jeszcze bardziej niż wcześniej. Kłykcie były teraz niemalże białe od tego nacisku. Odwrócił się w kierunku Kaori, spoglądając na nią lekko zamglonym spojrzeniem. Mówiąc delikatnie, gdy tak się na nią patrzył, wyglądał jak obłąkany.
- Mam jakiś inny wybór? - spytał. - Każda sekunda działa na niekorzyść Sam. Chcę ją uratować. Wiesz dlaczego? Bo to jeszcze dzieciak, a w dodatku mój dzieciak. Czuję się za nią odpowiedzialny i obojętnie, co byś mi nie zrobiła, jakbyś mnie nie skopała, to pójdę po nią. Choćby na koniec tego pierdolo*ego świata - dodał po chwili.
Zaczął iść, mając malujący się na twarzy upór. Nie zamierzał w żadnym razie odpuścić, choćby miał wyjść z tego podziurawiony jak ser emmentaler. Tutaj liczyło się przede wszystkim dobro jego dziecka - nie jego.
Nagle obok niego przeszedł siwy mężczyzna, uśmiechający się kpiąco. Wyglądał na bardzo rozbawionego czyimś zachowaniem. Wciągnął powietrze nosem, by się nie roześmiać, po czym swoimi niebieskimi oczami spojrzał na Connora.
- Bardzo ambitny plan, synku - powiedział, idąc szybkim i dynamicznym krokiem, praktycznie na równi z rudowłosym. Jak na starszego pana, siwy był bardzo energiczny. - Pójść i skopać im wszystkim tyłki! Toż to strategia godna mistrzów! Gdzie ten twój sławny rozsądek, ta żelazna logika, którą się kierujesz w życiu?
Conn, mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę, że mówi do niego halucynacja, będąca wyłącznie tworem jego umysłu, nie wytrzymał. Zarówno w stanie żywym, jak i jako halucynacja jego ojciec był równie irytujący.
- Zamknij się! - wrzasnął, aczkolwiek nie za głośno. - Nawet nie istniejesz, a będziesz mnie pouczał!
Offline
Ri
Nic nie powiedziała. Była po prostu wściekła. Do tego Conn zaczynał mieć halucynacje. Chyba. Albo nagle dostał gorączki i zaczął majaczyć. Kaori nigdy nie była dobrym lekarzem.
- Ucisz tę swoją schizofrenię. - Powiedziała szorstko - Nie mamy już przez ciebie wystarczająco problemów? - Zapytała. Tak, uważała, że to wszystko jego wina. To jego wina, że wpakował się w jakieś g*wno, a teraz jeszcze została wciągnięta w to Sam.
Sam... Na samą myśl czuła w gardle bolesny ucisk. Ale otrząsnęła się, bo wiedziała, że w tej chwili nie ma miejsca na rozklejanie się.
It's immortality, my darlings.
Offline
Connor
Czuł się po prostu niemożliwie dziwnie. Zaczęły otaczać go różne postacie, wytwory jego umysłu... Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie - miraże, podszepty i ułudy z każdą sekundą zmieniały się gwałtownie. Nie wiedział już w zasadzie, gdzie się znajduje.
Przymknął oczy, starając się opanować to wszystko, co migało mu między oczami. Sprawić, żeby nie widzieć małego rudowłosego chłopca, siwego mężczyzny, młodziutkiej blondynki o zielonych oczach, kruków lecących w jego stronę.
- Nie dam rady, rozumiesz? Nie dam... Oni są wszędzie. Stoją tutaj. To mi nie przejdzie, Ri - powiedział zdławionym głosem. - Schizofrenia nie znika. Nie znika... W ogóle, nie znika... - dodał.
Po jakimś czasie uspokoił się, wprawdzie postacie wciąż go otaczały, ale nie czuł już tej paniki zawracającej mu w głowie.
- Nikt ci nie kazał za mną iść. Za cholernym wariatem, opóźnionym zjeb*m, schizofrenicznym dupkiem... - przerwał, po czym dodał: - Musisz wracać do domu. Zanim coś się stanie. Zanim zrobię ci krzywdę...
Offline
Ri
Zacisnęła dłonie w pięści.
- Nigdzie nie idę... Zostaję tutaj, choćbyście mieli mnie za*ebać jak psa. - Powiedziała. Wściekłość zaczynała brać nad nią górę. Chwyciła go za kołnierz i spojrzała głęboko w jego niebieskie oczy.
- Musisz wziąć się w garść, rozumiesz? - powiedziała - Wierzę, że jest ci trudno, ale nie możesz tak po prostu się temu poddać. Potrzebujemy cię. - Rzekła. Próbowała jakoś do niego dotrzeć, ale z każdą sekundą coraz bardziej traciła nadzieję, że jej się to uda. - Wszyscy cię potrzebujemy. Sam, Shinju, Ryu i ja. - Powiedziała i potrząsnęła nim. - Nie dam rady sama, rozumiesz? Musisz stawić temu czoła i wziąć się w garść. Czy to do ciebie dociera? - Mówiła, ale nie wiedziała czy to skutkuje. Wiedziała, że Connorowi na pewno nie jest łatwo, ale nie mógł jej teraz tak po prostu opuścić. Od tego zależało życie Sam. I jej życie również. Mieli na tyle małe szanse, że nie mogli sobie teraz pozwolić na jakąkolwiek słabość.
It's immortality, my darlings.
Offline
Connor
Kaori, mimo swojego ekscentrycznego zachowania i odrobiny tego denerwującego czynnika w jej osobowości, miała co do dwóch rzeczy rację. Do jakich? Po pierwsze - że jest mu ciężko. Po drugie - że pomimo tego wszystkiego, co mu się przydarzyło, powinien wziąć się wreszcie w garść, by pójść i uratować swoją córkę. Uznał, że to by była dobra forma zadośćuczynienia za wszystko, co jej zrobił i jednocześnie podziękowanie za to, że znosiła to z uśmiechem na twarzy, nie wypowiadając ani jednego złego słowa, kiedy świrował.
Słowa blondynki, wypowiedziane z naciskiem, odbijały się echem w jego głowie. Wszyscy cię potrzebujemy... Musisz stawić temu czoła i wziąć się w garść... Czy to do ciebie dociera... - wszystkie te zdania zdawały się mieć jakiś głębszy sens.
- Na tyle, ile psychol może pomóc, na tyle pomogę - odezwał się wreszcie. - A teraz ruszmy się. I tak już straciliśmy zbyt dużo czasu - dodał po chwili.
Obok niego znowu pojawiła się halucynacja. Tym razem był to rudy chłopak, który na oko miał około szesnastu lat. Był niewiele niższy od niego, szczupły, a jego twarz była niemalże taka sama jak twarz Connora. Wyjął z paczki papierosa i wsadził go do ust. Wziął również zapałkę, przeciągnął po bucie, po czym odpalił od niej tytoń.
- Dasz sobie radę. Dałeś 21 lat temu, dasz i teraz - powiedział, klepiąc go po ramieniu. - Weź się w garść. Przecież oboje jesteśmy odważni. - Niebieskie oczy chłopaka miały w sobie charakterystyczny błysk uporu.
Offline
Ri
Spojrzała na niego smutno. Trochę współczuła Connorowi, bo, bądź co bądź, taka schizofrenia nie była niczym przyjemnym. Wierzyła, że jest mu ciężko, ale jak by nie chciała, tak nie potrafiła by mu pomóc. Zresztą, w tej chwili to nie on najbardziej potrzebował pomocy.
- Masz rację. - Powiedziała i przyspieszyła kroku.
Bała się. Taka ekspedycja była cholernie niebezpieczna, we dwójkę, a Connor zaczął jeszcze teraz dostawać halucynacji. Nie chciała jeszcze umierać i wierzyła, że Sam też nie chce. Ale Sam, to silna dziewczyna. Musiało im się udać.
It's immortality, my darlings.
Offline
Od tego posta wydarzenia mają miejsce dzień później.
Offline
Gość
Toshiro
Chłopak nie zwracał jakiejś większej uwagi przez pierwsze godziny nieobecności Sam; Nie było to jakieś nadzwyczajne. Dopiero na drugi dzień postanowił jej poszukać, sądząc, że Connora nie będzie to obchodzić. Złapał jej zapach obok domu i poleciał jej śladem w kierunku miasta. Niestety, w pewnym momencie trop się urwał, a on zdenerwowany uderzył pięścią w jakiś mur, krążąc po całym mieście by złapać jakikolwiek zapach. Złapał ten, bardzo dobrze mu znany. Zapach Connora. Dlaczego go znał? Był tak irytujący, że nie dało się go pominąć. Tak więc podążył śladem rudowłosego i znalazł się przed karczmą, przed którą i on stał.
- Gdzie jest Sam? -Zapytał, zmęczony podpierając się dłońmi o kolana i patrząc na niego spode łba.
Connor
Po dłuższej chwili stania w miejscu usiadł sobie na ławce i wpatrując się w swoje trampki, zastanawiał się, czemu to się właściwie stało. Przecież mogło być zupełnie inaczej...
Te rozmyślania jednak przerwał mu czyjś wrogo brzmiący głos. Głos, który najwyraźniej mówił do niego. Podniósł głowę, by zobaczyć, kto właściwie jest nadawcą tych słów i zobaczył Shiro, chłopaka Sam.
Connor nie skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy nie lubili się jakoś specjalnie. Zawsze ich spotkania miały okazję kończyć się albo bójką, albo głupim warczeniem na siebie. Tym razem jednak nie chciał się kłócić z chłopakiem. Zwłaszcza, że był starszy i to raczej on powinien ustąpić oraz dlatego, że były ważniejsze sprawy niż wyrzucanie sobie dawnych błędów.
- Jak Kaori wstanie, idę jej szukać - wskazał na drzwi tawerny, znajdujące się obok niego.
Offline
Gość
Toshiro
Tkwił w swojej pozycji tak chwilę, oddychając ciężko, z trudem łapiąc oddech. Całkiem duży dystans przebiegł, także w sumie, nie było to dziwne. Zmierzył Connora wzrokiem, a gdy on stwierdził coś takiego, nie wytrzymał. Nigdy nie lubił tego typka, a w tym momencie jego głupota na prawdę go wkurzyła.
- Jak ona wstanie?! - Wrzasnął oburzony prostując swoją sylwetkę - Nie rozumiesz, że może być już za późno?! - Dodał nie opanowując swojego tonu; Nie miał na to chęci, był zirytowany do granic możliwości.
Connor
Tak naprawdę wątpił w to, że szukanie Sam ma jakiś sens. Robił to w nocy, wieczorem i we dnie, a wciąż jeszcze jej nie znalazł. Wtedy miał jeszcze jakąś nadzieję, że ją znajdzie. Teraz już ta nadzieja ledwie się w nim tliła.
- Rozumiem... - powiedział cichym, aczkolwiek zawziętym głosem. - Szukaliśmy jej wczoraj, nawet dzisiaj w nocy. Nigdzie, po prostu nigdzie jej nie ma. Wpadła jak... kamień w wodę. - Przechylił kubek kawy, wypił ją, a kubek postawił na ławce.
W końcu wyjął pistolet z kieszeni i przyjrzał mu się. Przetarł go rękawem swojej kraciastej koszuli, po czym zaczął iść w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie miał już pomysłów, gdzie mógłby jeszcze pochodzić i porozglądać się. Wychodził jednak z założenia, że lepiej gdzieś się kręcić niż stać w miejscu.
- Gdzie niby jeszcze chcesz jej szukać, co? - powiedział zirytowanym głosem - Pod kamieniem? - dodał po chwili ciszy.
Offline
Gość
Toshiro
Zmrużył oczy, słuchając tych głupot, jakie wygaduje Connor. Nawet, jeśli mówił inteligentnie, dobrze, to Shiro i tak by uważał go za idiote. Nawet, gdyby uratował mu życie, nie miał by do niego szacunku.
- Skończ te brednie! - Krzyknął do niego, zaciskając mocno dłonie w pięści. Chciał mu przywalić, ale się powstrzymał. - To Twoja córka, nie możesz mówić tak, jakby Ci nie zależało. - Dodał zaraz po tym, po czym zmarszczył jeszcze groźniej brwi. Dorównał mu kroku i odebrał broń, a wtedy zatrzymał się gwałtownie, celując do niego.
- Szkoda by było, by zabiła Cię własna broń, prawda? - Mruknął w jego stronę, oczy mając przepełniony furią. Tak na prawdę, nie wiedział, co robi. Miał tak, gdy nieźle się wkurzył, ale też nie zawsze; Nieraz działo się to samo z siebie. - A tak będzie, jeśli nie znajdziemy Sam...
Ostatnio edytowany przez Sadness (2012-12-09 15:43:22)
Connor
Wbrew wszystkiemu, co mówił, zależało mu na swojej córce. Mógłby za nią wskoczyć ogień, tylko... co raz bardziej wątpił w to, że będzie miał za kim. Pomimo tego zwątpienia szedł dalej - w końcu, jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności mógł sprawić, że znalazłby wreszcie swoją córkę i uratował.
- Zależy mi na niej. Bardziej na czymkolwiek - powiedział, zupełnie nie rozumiejąc, czemu usprawiedliwia się przed tym gówniarzem. - Naprawdę nie musisz mi prawić kazań. Swoje przeżyłem i wiem, co to życie - dodał po chwili zamyślenia, wciąż przemawiając opanowanym, zachrypniętym głosem.
Gdy chłopaczyna wycelował w niego, przybliżył się, sprawiając by lufa pistoletu dotknęła jego klatki piersiowej. Nie bał się zaryzykować własnego życia. Już dawno przestało coś dla niego znaczyć.
- No dalej. Przecież broń służy do zabijania, a nie do wymachiwania... - rzekł.
Offline