#1 2013-04-03 18:49:42

 Lourette

Użytkownik

Skąd: Polska^^
Zarejestrowany: 2013-03-30
Posty: 8
Punktów :   
Zainteresowania: rysowanie, granie na gitarze,
Imię: Lourette
Żywioł: Ogień
Wiek: 16

Cykl Niezwykłych Baśni~

W swoim czasie zaczęłam pisać o takie coś ^^.
Wyszły trzy baśnie, a miało być 1001. Nieważne. W każdym razie, mam trzy, niezwiązane ze sobą opowiadania, które łączy jedna cecha - są baśniami. Zapraszam na pierwszą część ^^.

„(…)i że tysiąc i jedną baśń napiszę, o!(…)”
A to… pierwsza z nich.
Opowieść z cyklu, który nie ma jeszcze tytułu.


0001.Chatka Ech



Nie myśląc wiele o tym, o czym myśleć trzeba, próba przejścia przez drogę życia wydaje się być niemożliwa. Tak też należy rozumować. Nie marzyć. Ach, jakże szary jest świat bez marzeń, bez wyobrażania sobie. Niebo nie tryska już setkami kolorów, a słońce nie oblewa ziemi płynnym złotem. Piękne portrety przestają być fotografiami duszy, nie widać w nich już tej głębi, jaką można dostrzec jedynie oczami wyobraźni. Pisarze nie są już pisarzami, poeci poetami, a malarze malarzami. Sztuka przestaje być sztuką, bo nie ma już marzeń, nie ma wyobraźni. Na szczęście, to jest nieprawda. Szalony wyścig ku przyszłości trwa w pełnej mocy, lecz istnieją śliczne zakątki, gdzie można o tym zapomnieć, cieszyć się marzeniami. Jednym z nich jest Chatka Ech. Niech no sobie przypomnę, jak to się zaczęło…
Był śliczny poranek dwudziestego trzeciego dnia kwietnia, pokój wypełniał się świeżym, lekko zielonkawym światłem. Ucieszyłam się strasznie, że widzę ów poranek, nie postradawszy serca i duszy, mogąc go rozumieć na tysiące sposobów marzeń. Otworzyłam okno, z którego tchnął świeży, wiosenny powiew. Ptaki ćwierkały wesoło swoją orzeźwiającą piosenkę, która zdawała się docierać do każdego źdźbła trawy. Gdzieniegdzie była widoczna pajęczyna promieni słonecznych, tak delikatna i nieuchwytna, jak sny, z których jeszcze nie do końca się wybudziłam (moje okno wychodzi na zachód, dlatego rano nie widać stamtąd dużo słońca). Westchnęłam pełną piersią. – Ach, jak ślicznie wyglądał świat na czele z lasem, którego drzewa wyciągały gałęzie zapraszającym gestem poza mury ogródka.
- Jak uroczo jest mieszkać ze świadomością, że ma się las za domem, gdzie można marzyć, a marzyć! – szepnęłam do siebie z jakże ulotnym uczuciem zachwytu. Zawsze kochałam wyobrażać sobie, że jestem jakąś leśną nimfą, przytulać się do drzew, całować kwiaty i biegać po lesie. Nie robiłam tego za często, bo przyzwyczajenia miałam zbyt praktyczne, a poza tym – ciężko mi to przyznać – „mój” las, wcale, a wcale nie nadaje się do takich marzeń. Nie ma w nim wcale magicznych miejsc, jest nieduży (w porównaniu z puszczami, jakie można zwiedzić w moim kraju), a co najważniejsze – nie stanowi dostatecznie mocnej bariery między marzeniami a rzeczywistością.
Pomimo tego, nie ma rzeczy niemożliwych dla mojej wyobraźni. Pięknie byłoby, gdyby naprawdę w głębi, wśród starych drzew, nad szemrzącą cicho fontanną, stał marmurowy posąg płaczącej nimfy, skąpany w liściach przyjaźnie ocierających się o niego za sprawą czarodziejskiego wietrzyka, który przynosi ze sobą zapach kwiatów i muzykę natury, cieszącej się z przyjścia wiosny… ale po stokroć lepiej jest wyobrażać to sobie.
Pobiegłam jak najszybciej do kuchni, zjadłam śniadanie i przebąknąwszy coś o spacerze, ubrałam się i w niebywałym pośpiechu wybiegłam z domu.
Pierwsze dwa kroki uczyniłam prawie na oślep, tak jasne były promienie słońca.
Chwilę potem byłam już w lesie. Dużo czasu nie upłynęło, zanim zaczęłam marzyć.
Byłam leśną boginką, śliczną i figlarną, biegającą po lesie i wypełniającą jego zwykłe odgłosy wesołym cichotem. Przeglądałam się właśnie w czystym, kryształowym strumyku, nazywanym przeze mnie „Zwierciadłem Nimf”.
Usłyszałam kroki na pobliskiej dróżce. Skryłam się ze rozłożystym dębem, niczym strachliwa wiewiórka, nieufnie przyglądając się tym, którzy zakłócili mój spokój. Grupka młodzieży mieszkająca niedaleko lasu znów szukała tu pocieszenia. Właśnie wracali z jednej z najbardziej niedostępnych części lasu. Niska, drobna dziewczyna zachwycała się czymś, z ożywieniem opowiadając reszcie, o czymś, co do głębi nią wstrząsnęło.
-… nie sądzicie, że to piękne i romantyczne? Nigdy wcześniej nie byłam w tak niesamowitym miejscu! – jej towarzysze popatrzyli po sobie z kpiną. Mimowolnie zmarszczyłam brwi. Uważali ją za niespełna rozumu, bo kto we współczesności jeszcze marzy? Nie lubiłam takich sytuacji, nawet jeśli mnie nie dotyczyły.
Cichutko wyszłam zza drzewa i pobiegłam w przeciwną stronę, chcąc znaleźć ów miejsce. Teraz byłam elfką, która spieszy się w nieznanej sprawie. Zapach fiołków towarzyszył mi przez całą drogę. Przedzierając się przez gęste podszycie, doszłam do aleji zagłębiającej się w stary las i postanowiłam ją zwiedzić. Poszukiwania moje nagrodzone zostały mnóstwem pięknych niespodzianek; trafiłam na drogę, nad którą dzikie wiśnie rosnące z obu stron, tworzyły sklepienie z gałęzi osypanych białym kwieciem. Przystroiłam głowę wieńcem tych prześlicznych kwiatów. Po chwili zagłębiłam się w las świerkowy, tak gęsty, iż panował tam mrok jak o zmierzchu… ani promienia słońca, ani skrawka nieba! Za lasem droga schodziła w dół ku strumykowi nad którym przerzucono kładkę. Dalej zaś roztaczało się bogactwo zalanego słońcem bukowego lasu, gdzie listowie było zielone i świeże, powietrze – niby przezroczyste złote wino, a na ziemi słały się drżące plamy promieni słonecznych. I znowu gaj dzikich wisien i dolina giętkich sosenek, a wreszcie wzgórze tak strome, że zadyszałam się docierając do szczytu. Tam oczekiwała mnie najrozkoszniejsza niespodzianka. Za mną rozciągały się pola, dochodzące do „górnej drogi”, przede mną zaś, otoczony bukami i świerkami, widniał ogródek, lub coś, co kiedyś było ogródkiem. Otaczał go rozsypujący się mur kamienny porośnięty mchem i trawą. Można było jeszcze odróżnić ślady dawnych ścieżek, środkiem ciągnął się szpaler krzaków różanych, a z jednego brzegu sznur wisien, obsypanych śnieżnobiałym puchem. Cały ogród tonął w morzu białych i żółtych narcyzów, wśród których gdzieniegdzie wychylały się kępki soczystej, szmaragdowej trawy. W głębi ogródka zobaczyłam nieduży domek.
- To najpiękniejsze, najbardziej urocze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam lub wyobrażałam sobie! – zachwycałam się. – Istne marzenie, wygląda jak z bajki.
Domek był niski, zbudowany z czerwonego, nieociosanego kamienia, ze spiczastym dachem, z którego wyzierały dwa małe okienka facjatek. Owijały go zwoje gęstego bluszczu czepiającego się chropawej ściany. Sądząc po drzwiach zabezpieczonych przeżartą rdzą kłódką, był opuszczony. Poczułam się naprawdę szczęśliwa, że znalazłam ten uroczy zakątek i roześmiałam się głośno i serdecznie. Nastąpiła chwila ciszy… a potem od lasu, ponad rzeką, przypłynęło tysiąc ech, słodkich, srebrzystych, jakby wszystkie leśne duchy śmiały się do płynącego po niebie słońca.
- Nazwę to miejsce… Chatką Ech. – szepnęłam z zachwytem.
Od tamtej pory powracam tam zawsze w marzeniach, znów cieszę się ogrodem i rozmawiam z echami. Tym bardziej, że cały ten dzień, cały ogród i ta śliczna chatka… narodziły się w mojej wyobraźni, potwierdzając, że wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło.
Lata całe muszą upłynąć, bym zrozumiała te słowa. Pomimo to, radością jest dla mnie marzyć.
A to wszystko to tak naprawdę tylko bajka.

*The End*


Mogą być tutaj błędy, albo niedomówienia, bo to stare opowiadanie. Niniejszym, obiecuję, że druga i trzecia część są lepsze ^^.


Sono namida wo itame name ni~

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ostrzeszow.pun.pl www.polishracingteam.pun.pl www.zal.pun.pl www.ensidia.pun.pl www.wyro.pun.pl